Nasz pierwszy Eurotrip #1 – Ruszamy!

Nasz pierwszy Eurotrip #1 – Ruszamy!

Cześć!

W końcu udało nam się zrealizować coś, co planowaliśmy i o czym śniliśmy od dawna. Nie na taką skalę jaka nam się marzy, ale jednak. Jakimś cudem udało nam się pogodzić nasze plany z pracą i staliśmy się szczęśliwcami, którzy otrzymali od losu dwa miesiące wolnego zachowując przy tym swoje źródła dochodu. Ostatni raz tak dużo wolnego mieliśmy chyba w szkole. Najśmieszniejsze jest to, że podczas rozmowy w pracy o tak długim urlopie dostałem mimochodem całkiem sporą podwyżkę i to jeszcze przed wyjazdem 🙂

Pierwotnie planowaliśmy się całkowicie uwolnić od wielu przyziemnych rzeczy i wyjechać np. na 2 – 3 lata, z zamiarem opuszczenia Europy na późniejszym etapie. Postanowiliśmy jednak, że na początek spróbujemy czegoś o mniejszym kalibrze. Po pierwsze, zdecydowaliśmy się na takie rozwiązanie dlatego, żeby w ogóle zobaczyć jak wygląda życie w busie, w ciągłym ruchu, jak będziemy radzili sobie na tak małej przestrzeni życiowej czy choćby jak ogarnąć pranie.

Po drugie, krótsza podróż zweryfikuje mankamenty konstrukcyjne naszego samochodu. Mam tutaj na myśli samodzielnie wykonaną zabudowę, rozłożenie półek czy choćby wielkość łóżka a także inne popełnione przez nas błędy. Choćby to ile niepotrzebnych klamotów zabraliśmy (zawsze zabiera się dużo). Nawet sami zaczęliśmy to nazywać to naszym „próbnym Eurotripem”, ale spokojnie, nadal mamy w głowie dużo większą i dłuższą podróż 🙂

Oczywiście samochód był już przygotowany dużo wcześniej. Czekał tylko na przyjęcie naszych bagaży aby zabrać nas w pierwszą tak długą wspólną podróż.

Mając tak dużo wolnego nie mogliśmy odmówić rodzinie i znajomym aby ich nie odwiedzić. Wobec tego pierwsze dwa tygodnie spędziliśmy w Polsce. Z czego punktem numer jeden było oczywiście zameldowanie się na Pol’and’Rock-u (Woodstocku), którego od lat jesteśmy stałymi bywalcami, na którym się poznaliśmy i niedługo później postanowiliśmy iść razem przez życie. Był to więc idealny i zarazem trochę nostalgiczny początek wakacji.

Minusem tego był trochę przeładowany bus, który oprócz rzeczy potrzebnych do przeżycia w podróży, musiał zabrać jeszcze cały festiwalowy ekwipunek. A trochę tego było. Na namiocie zaczynając a na kostiumach kończąc.

Czas po „Woodstock-u”, co logiczne, trzeba było wykorzystać na regenerację organizmu. Spędziliśmy go w Gdyni skąd pochodzi Karolina. Będąc gośćmi wylegiwaliśmy się na plaży lub włóczyliśmy po mieście jak typowi urlopowicze znad polskiego morza zajadając się naprzemiennie kebabem i rybą z frytkami. Nic ekscytującego 🙂

Po tym nadbałtyckim wypoczynku ruszyliśmy na południe Kraju. Po drodze czekał nas nocleg (pierwszy w aucie na tym wyjeździe) w okolicach Bydgoszczy z powodu okrągłych urodzin przyjaciółki Karoliny. Nie daleko Bydgoszczy znajdował się również pierwszy, ważny dla mojej partnerki, punkt na naszej trasie. Mianowicie Azyl dla świń w Zajączkowie znajdujący się ok. 60 km od stolicy województwa kujawsko-pomorksiego, w którym bez żadnego stresu egzystują sobie świnki. W większości uratowane spod tasaka.

Ciekawe i chyba jedyne takie miejsce do odwiedzenia w Polsce, które może zmienić postrzeganie tych zwierząt jako coś więcej niż tylko przyszłego kotleta. Jak będziecie w okolicy, polecamy odwiedzić. Wstęp jest bezpłatny, ale trzeba się wcześniej zapowiedzieć, żeby nie było zbyt wielu odwiedzających w tym samym czasie.

Kiedy świnki zostały już wygłaskane a urodziny odespane, ruszyliśmy dalej w stronę moich rodzinnych stron czyli Dolnego Śląska. Gdy dotarliśmy już na drugi koniec Polski przyszedł czas na ostatnie szlify przed podróżą. Wypakowaliśmy z samochodu wszystkie nasze rzeczy, porządnie go wysprzątaliśmy i spakowaliśmy wszystko na nowo mając tym razem na uwadze, żeby rzeczy których będziemy używali częściej były łatwiej dostępne.

W między czasie powłóczyliśmy się też trochę po okolicy. Przespacerowaliśmy się między innymi do jednej ze sztolni nieczynnej już kopalni Rudolf, w której w czasach Drugiej Wojny Światowej prowadzono wydobycie rudy żelaza. Z tego co wiem bardzo bogatej bo zawierającej ok. 40 – 50 % tego pierwiastka. Wejście do sztolni jest zamknięte kratą z kłódką – aktualnie  kłódka jest wyłamana. Podobno były jakieś próby przygotowania sztolni jako atrakcji turystycznej, ale przekopanie zawałów zakończyło się niepowodzeniem a sam korytarz jest dodatkowo zalany wodą osiągającą miejscami nieco ponad metr głębokości. Wiem również gdzie dokładnie znajduję się druga sztolnia, ale nie zdradzę jej lokalizacji ponieważ ta nie jest zabezpieczona w żaden sposób.

Ostatecznie zorganizowani (lepiej i tak by nie było) ruszyliśmy w stronę Krakowa. Jakoś tak się złożyło, że nie byliśmy jeszcze nigdy w tym mieście. Co prawda mi się raz zdarzyło, ale byłem tam służbowo, w dodatku tylko na obrzeżach i dawno temu. Pomimo tego znajomych w Krakowie posiadamy, którzy nas ugościli i zabrali na nocne wojaże przez Miasto Królów. Zuza, Grzesiu – pozdrawiamy.

Mówimy szczerze! Zakochaliśmy się w Krakowie! Szczególnie w atmosferze jaka panowała w sobotni wieczór i noc. Pełno uśmiechniętych ludzi, wielu obcokrajowców i poczucie bezpieczeństwa, które towarzyszyło naszej zabawie. Wiadomo, że w jeden wieczór nie pozna się nawet kawałka miasta, o architekturze czy miejscach wartych odwiedzenia nie wspominając, ale Smoka Wawelskiego odwiedziliśmy (biedak cięgle siedzi sam na dworze), z którym zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie. W dodatku całkowitym przypadkiem, ten akurat zionął ogniem 🙂 Jakby specjalnie dla nas 🙂

Po tej bardzo intensywnej i obfitującej we wrażenia nocy w Krakowie, w miarę wyspani, pożegnaliśmy Zuzę z Grześkiem i udaliśmy się do Pszczyny. Tam znajdował się nasz ostatni obowiązkowy punkt w Polsce. Nie było to nic innego jak kolejni bardzo ważnie dla nas ludzie. Krzysiu, Patrycja – wy też łapcie pozdrowienia.

Tutaj odbyła się kolejna posiadówka do późnych godzin nocnych. W końcu nie widzieliśmy się z nimi dobre dwa a może i trzy lata. Kiedy ognisko już przygasało i wszystkim udzielało się zmęczenie, poszliśmy się wyspać. Następnego dnia nasz Eurotrip w końcu się rozpoczął.

Jesteśmy żółtodziobami jeśli chodzi o Van Life, ale jak to się mówi: do odważnych świat należy. Mieliśmy obrany ogólny kierunek i wiedzieliśmy jakie Państwa chcemy odwiedzić, ale nie mieliśmy ustalonych żadnych konkretów. Uznaliśmy, że tak jest lepiej, gdyż mając za dużo planów można doznać rozczarowania gdy coś się nie uda a podróż ma przede wszystkim wywoływać pozytywne emocje i zapisać się w pamięci jako coś do czego chce się wracać.

Pojechaliśmy więc prosto przed siebie, ciesząc się chwilą i nie martwiąc się przyziemnymi sprawami np. tym jak zrobimy wyżej wspomniane pranie albo czy nic się nie popsuje po drodze. W zasadzie to nie martwiliśmy się niczym!

Po około 40 minutach spokojnej jazdy, z krótkim postojem na tankowanie, przekroczyliśmy czeską granicę…

Do zobaczenia na trasie!

 

Dodaj komentarz