Cześć!
Po opuszczeniu winnicy, gdzie wczoraj nocowaliśmy, obraliśmy kierunek do Parku Narodowego Rišnjak, który jest położony ok. 15 km od morza, w pobliżu Rijeki. Jest to podobno dobrze znana atrakcja wśród wielbicieli gór i dzikiej przyrody a mimo to nie odwiedza go specjalnie dużo turystów, więc nie natkniemy się tutaj na tłumy ludzi. Może dlatego, że teren parku zamieszkują m.in. niedźwiedzie brunatne… 🙂
Naszym celem na ten dzień stało się zdobycie najwyższego punktu w tym parku, czyli szczytu Rišnjak, który mierzy 1528 m. n. p. m. Nie wydaje się to specjalnie duża wysokość, ale trzeba pamiętać, że różnice wysokości sięgają tutaj 1000 m. Czekał nas zatem znaczny kawałek drogi oraz sporo całkiem stromych i długich podejść.
Po ok. 1,5 h jazdy dotarliśmy do malutkiej miejscowości Crni Lug, gdzie znajdowało się jedno z wejść do parku, przy którym znaleźliśmy również bezpłatny parking. Wskoczyliśmy w buty trekkingowe, do plecaka wrzuciliśmy coś do jedzenia wraz z zapasem wody i ruszyliśmy na szlak. Wejście do parku kosztowało nas 90 kun za dwie osoby, czyli jakieś 12 euro. Co ważne jest to bilet dwudniowy, więc następnego dnia można wejść do parku ponownie nie ponosząc już opłat. Psiaki wchodzą za darmo 🙂
Początek wędrówki był spokojny. Droga szeroka, równa (przystosowana dla samochodów) i żadnych podejść. Zmieniło się to oczywiście bardzo szybko bo już po ok. 20 minutach droga przeobraziła się w kamienistą i wąską ścieżkę prowadzącą do góry między drzewa. Tak w zasadzie prezentowało się ok. 90 % trasy, która jest jednym długim podejściem wśród wysokich drzew, z niewielkimi wyłączeniami, które są stosunkowo płaskie. Po drodze napotkaliśmy również sporo miejsc z ławkami, na których można chwilę odpocząć.
Muszę tutaj powiedzieć, że oznaczenie szlaku było dla mnie bardzo irytujące. Nie mam tutaj na myśli samego oznaczenia trasy bo to było w porządku i zgubić się było raczej ciężko. Chodzi mi o czasy przejść jakie były podane na szlakowskazach. Miałem wrażenie, że zostały tam umieszczone na podstawie losowania. Przykładowo: na drogowskazie stoi, że do punktu B jest np. 20 minut. Patrzę zatem na zegarek, zapamiętuję godzinę i maszerujemy w kierunku punktu B. Po 15 minutach dosyć mocnego marszu napotykamy drogowskaz, który informuje, że do punktu B pozostało jeszcze 15 minut. Raz odniosłem wrażenie, że na dwóch kolejnych szyldach był podany ten sam czas… Chociaż teraz, kiedy piszę ten tekst zwątpiłem czy faktycznie tak było, czy tylko odniosłem takie wrażenie, ale tak to zapamiętałem.
Po ok. 3 godzinach wędrówki, kiedy do Planinarskiego Domu, schroniska leżącego u stóp szczytu, mieliśmy jeszcze jakieś 30 minut marszu, wyszliśmy w końcu z lasu na teren nie osłonięty drzewami. Zostaliśmy od razu uraczeni przepiękną panoramą najbliższej okolicy, na której dumnie prezentował się Veliki Rišnjak. Poruszaliśmy się teraz głównie po formacjach skalnych lub bardzo kamienistych dróżkach. Większość parku jest zbudowana z wapieni i dolomitów, wobec tego występuje tutaj wiele form krasowych takich jak zapadliska czy głębokie jaskinie.
Kiedy dotarliśmy już do podnóży Rišnjaka zainteresowałem się znajdującym się tam schroniskiem. Niestety, budynek wygląda na opuszczony już od dłuższego czasu. W koło wala się dużo wielkogabarytowych śmieci takich jak blachy, deski, puste wiadra, palety i wiele temu podobnych odpadów. Byłem zdziwiony, że nie było na ten temat żadnej informacji na wejściu do parku albo chociaż po drodze. Jeżeli planowalibyśmy nocleg pod szczytem, moglibyśmy mieć teraz nie lada problem. Zwłaszcza, że w promieniu kilku kilometrów nie ma żadnej innej alternatywy. Jedynym wyjściem byłaby noc pod chmurką albo zejście z powrotem na dół. Szkoda bo miejscówka jest świetna i warta odwiedzenia choćby ze względu na widoki.
Odpoczywając pod schroniskiem zdecydowaliśmy, że nie będziemy już wchodzić na sam szczyt. Mieliśmy ku temu kilka powodów. Najważniejszym z nich był pies. Okazało się, że ostatnie podejście jest dosyć trudne technicznie i bardzo strome, więc nie chcieliśmy ciągnąć naszego czworonoga pod górę na siłę. Po drugie zbliżał się już zachód słońca. Nie znając terenu nie chcieliśmy rozpoczynać zejścia w całkowitej ciemności, a nie chcieliśmy też wracać po własnych śladach tylko skorzystać z innej drogi. Po trzecie musieliśmy jeszcze znaleźć w pobliżu jakieś miejsce na dzisiejszą noc, ponieważ jutro planowaliśmy odwiedzić Park Narodowy Rišnjak ponownie.
Zejście okazało się trudniejsze niż wejście. Głównie dlatego, że szlak usłany był mnóstwem luźnych kamieni i schodził trawersem wzdłuż zbocza, więc zawsze od jednej strony istniało ryzyko zsunięcia się w dół. Na szczęście najgorszy odcinek zdołaliśmy pokonać zanim skończyło się światło dzienne, a reszta drogi aż do samochodu, mimo iż pokonywana przy świetle latarek, nie była w żaden sposób stresująca. Zanim dotarliśmy do parkingu zahaczyliśmy jeszcze mimochodem o Wilczą Jamę (org. Vučja jama). Jest to ciekawy twór geologiczny o głębokości 140 m mający kształt komina. Jednak ze względu panująca już ciemność nie zrobiłem żadnych zdjęć a z przeczytanych tam informacji niewiele pamiętam, ponieważ myślami byłem już busie szykując się do snu.
Pokonanie drogi do samochodu z pod szczytu zajęło nam dobre 4 godziny. Kiedy dotarliśmy na parking, oprócz nas stał tylko jeszcze jeden bus z Holandii. Właściciele postanowili chyba w nim tutaj nocować, ponieważ ze środka dobiegały nas odgłosy rozmowy i paliło się światło. My nie chcieliśmy ryzykować mandatu, zwłaszcza że stało mnóstwo znaków zakazujących noclegu w kamperze. Zapakowaliśmy się do samochodu i odjechaliśmy. Jutro chcieliśmy jeszcze wykorzystać nasze bilety i udać się do źródła rzeki Kupa – trzeciej najdłuższej rzeki w Chorwacji. W tym celu pojechaliśmy w stronę malutkiej miejscowości Razloge, żeby rozejrzeć się tam za jakimś miejscem do spania. Do przejechania mieliśmy ok. 12 km. Była to jednak bardzo wąska droga prowadząca przez gęsty las. Minięcie się z innym samochodem, po za miejscem do tego przeznaczonym, było niewykonalne. Miejscami było tak wąsko i kręto, że w połowie zakrętu zatrzymywaliśmy się, żeby wysiąść i sprawdzić czy któremuś z kół nie zabraknie podparcia i auto nie zsunie się do rowu.
Kiedy zbliżaliśmy się już do naszego jutrzejszego celu napotkaliśmy przydrożny parking, na którym stały już dwa auta. Bus z Francji i jedna osobówka z rozłożonym namiotem dachowym. Była nawet toaleta i to w niezłym stanie 🙂 Skorzystaliśmy oczywiście z okazji i zaparkowaliśmy obok. W kupie raźniej i bezpieczniej a jak nad ranem zjawiłaby się policja, to nie będziemy osamotnieni przy otrzymywaniu mandatu. Przepoceni po górskich wędrówkach umyliśmy się wilgotnymi chusteczkami i walnęliśmy się na łóżko. Zasnęliśmy w 5 sekund.
Na drugi dzień obudziliśmy się wcześnie bo już ok. 6:30. Auta z namiotem już nie było na parkingu, natomiast w busie chyba jeszcze spali. Nakarmiliśmy psa, wzięliśmy plecaki i ruszyliśmy. Do źródła rzeki, które chcieliśmy zobaczyć mieliśmy jakieś 30 minut drogi. Kasa przy wejściu była jeszcze nieczynna więc dałoby się wejść nawet bez biletu. Ścieżka prowadziła nas cały czas przez las i schodziła w dół, więc powrót czekał nas pod górkę.
Kiedy dotarliśmy na miejsce zostaliśmy zauroczeni. Nieskazitelnie czysta woda, wszechobecny spokój, unosząca się nad wodą mgła i żadnego żywego ducha w okolicy. Nawet kąpiel w rzece nie była zabroniona, ale temperatura wody nie zachęcała do zamoczenia się, choćby tylko po to, żeby się trochę odświeżyć.
Nad brzegiem znajdowała się też skrzyneczka, w której znalazłem księgę gości i pieczątkę. Dokładnie takie jak możemy spotkać w naszych polskich górach. Niestety nie mieliśmy przy sobie piszącego długopisu, a ten który tam był, jak łatwo się domyśleć, nie pisał. Odbiliśmy tylko pieczątkę na bilecie wstępu. Posiedzieliśmy jeszcze parę minut i ruszyliśmy z powrotem do samochodu.
Dzisiaj opuszczaliśmy Chorwację na rzecz pierwszego kraju na naszej trasie, którego oboje nie mogliśmy się już doczekać! Mam oczywiście na myśli Słowenię, do której mieliśmy bodajże niecałą godzinę drogi. Byliśmy chyba jednymi z niewielu, którzy odwiedzając Chorwację nie pojawili się na plaży choćby na chwilę 🙂
Tymczasem my ruszamy w dalszą drogę, wy łapcie pozdrowienia i widzimy się na trasie…