Cześć!
Dotarliśmy do Andory! Kraju narciarzy, miłośników górskich wędrówek i łowców okazji w bezcłowych sklepach. Drugiego kraju, który obok Słowenii, całkowicie nas zauroczył i zarazem wywołał smutek, że zostaniemy tutaj tak krótko. Do Andory dostaliśmy się przejściem granicznym w Duana de Sant Julià de Lòria, gdzie po odbyciu szybkiej i przyjemnej kontroli paszportowej wjechaliśmy do tej niewielkiej, leżącej w Pirenejach krainy, ukrytej gdzieś między Hiszpanią a Francją.
Andora, a w zasadzie Księstwo Andory jest malutkim państwem, pokrytym w całości górami. Jego powierzchnia to 468 kilometrów kwadratowych, czyli troszkę mniej niż powierzchnia Warszawy. Mimo tak małego areału i tak cały czas ma się wrażenie, że kraj ten jest zdecydowanie większy. Za taki stan rzeczy odpowiada tutejsze ukształtowanie terenu. Gdzie byśmy my nie byli, to zewsząd łypały na nas górskie szczyty, skalne ściany i zbocza. Ale po kolei! Jest tutaj kilka miejsc, które trzeba zobaczyć.
Andorra la Vella
Po przekroczeniu granicy skierowaliśmy się w pierwszej kolejności do stolicy kraju, czyli Andorry la Vella co tłumaczy się po prostu jako Stara Andora. Może zabrzmi to trochę nietypowo, ale stolica kraju słynie przede wszystkim ze sklepów opatrzonych szyldem „Duty Free”, których jest tutaj naprawdę sporo. Co ciekawe, mimo olbrzymiej ilości sklepów, knajpek, restauracji, stoisk itp. nie mamy wrażenia próby skomercjalizowania tutaj wszystkiego co ty tylko się da. Odnieśliśmy wrażenie, że wszystko do wszystkiego pasuje, przez co miasteczko posiada własny niepowtarzalny klimat, wszechobecny spokój, który sprawia, że chcemy tutaj zostać na dłużej.
Dlatego kiedy już opadnie euforia spowodowana nieprzyzwoicie niskimi cenami, a w kieszeniach będzie pobrzękiwać zdecydowanie mniej euro, polecamy przespacerować się po mieście. Szczególnie wieczorem kiedy wszystko jest oświetlone we wszystkich znanych ludzkości kolorach. My zajrzeliśmy do paru charakterystycznych dla tego miasta miejsc jak np. Rzeźba Szlachta Czasu, Most Paryski czy okolice Spa Caldea – chyba najbardziej rozpoznawalnego budynku w kraju.
Kiedy już wycisnęliśmy ze stolicy Andory wszystko co w danym momencie byliśmy w stanie wycisnąć, przyszedł czas na znalezienie miejsca na nocleg. W tym celu udaliśmy się w okolice miasteczka Encamp.
Encamp
Dlaczego akurat Encamp? Mimo, że nocowanie na dziko, podobnie jak w wielu europejskich krajach, jest w Andorze zabronione to w okolicach wspomnianego już Encamp udało nam się znaleźć sporo darmowych miejsc postojowych dla kamperów i busów. Postój nie może przeważnie trwać dłużej niż 48 godzin a jedyne udogodnienie na jakie można liczyć to zbita z kilku desek toaleta, ale ich rozmieszczenie zapewnia niebywały spokój i niezapomniane widoki. Zwłaszcza o wschodzie i zachodzie słońca.
My nocowaliśmy w pobliżu rzeki Riu de les Pardines na wysokości ok. 1600 m. n. p. m., gdzie rozpoczynało się również wiele pieszych górskich szlaków. Miejsce wymarzone dla miłośników wędrówek i przyrody. Musimy jeszcze tutaj dodać, że nie pamiętamy kiedy ostatni raz tak dobrze się wyspaliśmy 🙂
Canillo
To małe miasteczko leżące przy drodze prowadzącej do Francji, przyciąga do siebie przede wszystkim miłośników białego szaleństwa. Znajdujący się tutaj wyciąg narciarski TC8 Canillo Grandvalira zabierze was na wysokość 2047 m. n. p. m. wprost do Grandvalira – największego ośrodka narciarskiego w Pirenejach. Nawet jeśli nie jesteście miłośnikami narciarstwa to i tak warto wybrać się na przejażdżkę kolejką. Widoki jakich doświadczycie z pewnością was nie zawiodą.
Z kolei otoczone górami miasteczko Canillo jest bardzo przyjemne i czyste. Dominują tutaj małe i wąskie uliczki skryte wśród domków zbudowanych głównie z kamienia co powoduje, że chce się spacerować i zaglądać we wszystkie dostępne zakamarki. Z kolei nad samym miastem wznosi się jedno z najpopularniejszych miejsc w Andorze. Punkt widokowy Mirador Roc del Que.
Mirador Roc del Que.
Jest to zdecydowanie najładniejsze miejsce jakie zobaczyliśmy do tej pory w Andorze. Do tej pory, bo z pewnością do Andory jeszcze wrócimy. Będąc dokładnym to zobaczyłem, bo Karolina nie przezwyciężyła swojego lęku wysokości. Jak się okazało na miejscu, nie była jedyną osobą, która zdecydowała się odpuścić. Taras widokowy widać już z leżącej u podnóży miejscowości. Jest to spowodowane jego konstrukcją. Znaczna jej cześć wystaje poza krawędź terenu, na którym się znajduje. Dodatkowo podest jest w kilku miejscach przeszklony co u niektórych może powodować szybsze bicie serca. Podobnie jak sam dojazd tutaj. Do punktu widokowego prowadzi bardzo wąska i kręta droga wijąca się niemiłosiernie po zboczach pobliskich gór.
Na samym końcu tarasu, już poza barierkami, siedzi sobie całkowicie wyluzowany i nie przejmujący się zionącą pod nim przepaścią The Ponderer – rzeźba muskularnego mężczyzny. Oczywiście nie rzeźbą trzeba się tutaj zachwycać a widokami, które można podziwiać bez końca.
Mimo, że Mirador Roc del Que jest bardzo znanym i szturmowanym przez rzesze turystów miejscem to i tak uważamy, że jest to punkt obowiązkowy podczas odwiedzin Andory. Wstęp kosztuje 5 euro, chociaż mi się udało wejść za darmo. Przy kasie stał przewodnik zorganizowanej wycieczki z Francji i podarował mi jeden bilet, ponieważ paru jego podopiecznych, którym doskwierał lęk wysokości, zrezygnowało z wejścia.
Poza tym, zobaczyliśmy tutaj z Karoliną pierwszy raz w życiu orła na wolności, który spokojnie i dumnie krążył nad wszystkimi tu obecnymi.
Mimo, że w Andorze spędziliśmy tylko dwa dni, to kompletnie się w niej zauroczyliśmy i zapragnęliśmy tutaj wrócić, bo kraj ten ma dużo więcej do zaoferowania w porównaniu do tego zobaczyliśmy i czego doświadczyliśmy. Jeśli nie macie pomysłu na urlop to serdecznie polecamy się tam wybrać! Jest tutaj co robić zarówno latem jak i zimą 🙂
Łapcie kolejne pozdrowienia, a my tymczasem zbieramy się w dalszą, już niestety powrotną drogę, ale nie jedziemy bezpośrednio do domu! W planie mamy jeszcze wpaść na parę dni do Szwajcarii 🙂 Do zobaczenia na trasie!
Cześć!