Nasz pierwszy Eurotrip #9 – Lac de Sainte-Croix

Nasz pierwszy Eurotrip #9 – Lac de Sainte-Croix

Cześć!

Opuszczając Cap d’Ali i okolice Monako zastawialiśmy co ciekawego możemy jeszcze zobaczyć zanim opuścimy Francję. Karolina stwierdziła, że może jeszcze ten jeden raz spróbujemy spędzić trochę czasu nad wodą. W końcu pogoda musi się nad nami zlitować 🙂 Nie pokonując zbyt długiej drogi, bo po ok. dwóch godzinach jazdy trafiliśmy do małej urokliwej miejscowości Aiguines położonej niedaleko Lac de Sainte-Croix co tłumaczy się jako Jezioro Świętego Krzyża.

Sama miejscowość przyciąga każdego roku setki jak nie tysiące turystów. Wszystko za sprawą okolicznych atrakcji, które na nich czekają. W samym Aiguines również warto się zatrzymać i chwilę przespacerować. Polecamy zobaczyć chociaż z zewnątrz Zamek Aiguines, który charakteryzuje się kolorowymi wieżami i jest wizytówką miasteczka. Inne, zwykłe zabudowania, ze względu na swój styl, położenie względem siebie i różnokolorowość również nadają temu miejscu ciekawego charakteru. Niestety pliki zdjęć, na których uwieczniliśmy tutejszy zamek uległy jakimś dziwnym trafem uszkodzeniu – zresztą nie tylko one i jak się później okazało, wszystkie uszkodzone zdjęcie były tylko z Francji 🙁

My zatrzymaliśmy się tutaj, żeby coś zjeść i poszukać w okolicy kempingu. Co prawda nie planowaliśmy dzisiaj spać w takim miejscu, ale wczorajsza ulewa trochę nas do tego zmusiła. Musieliśmy wysuszyć przemoczone ubrania, ręczniki i przydałoby się dobrze przewietrzyć auto z powodu nagromadzonej w nim wilgoci. Oczywiście na spacer po Aiguines też się wybraliśmy 🙂

Karolina wykorzystując swoje zdolności wyszukiwania różnych rzeczy, przeskanowała okoliczne kempingi i chwilę później jechaliśmy już w kierunku jednego z nich. Ważne dla nas było żeby kemping znajdował się blisko jeziora i nie był przesadnie drogi. Ten w kierunku, którego jechaliśmy był tani, wręcz bardzo tani, a oceny o nim krążące w internecie były średnio zachęcające. Mimo wszystko postanowiliśmy spróbować ze względu na lokalizację.

Kiedy dotarliśmy, miejsce dosłownie wyglądało na opuszczone. Przy wjeździe leżała sterta zużytych krzeseł, kawałek dalej porzucone łódki i kajaki a w pobliżu nie było żadnej budki czy domku, który miałby pełnić rolę czegoś w rodzaju portierni. W głębi kempingu udało nam się dostrzec dwa busy, kawałek dalej stała jakaś przyczepa a zza drzew dochodziły nas odgłosy rozmowy. Wniosek był prosty. To miejsce chyba jakoś funkcjonuje.

Wjechaliśmy trochę niepewnie i zajęliśmy położoną na samym końcu pola parcele, która już z daleka przyciągała nasz wzrok. Następnie przespacerowaliśmy się z powrotem na początek gdzie zastaliśmy opalającą się przed przyczepą kobietę. Okazało się, że to właścicielka, która przywitała nas uśmiechem i mimo komplikacji językowych (jak to we Francji) jakoś się dogadaliśmy.

Miejsce w samo okazało się genialne. Najlepsze w jakim do tej pory spaliśmy – mam tutaj na myśli najlepsze płatne miejsce. Z mnóstwem drzew, które zapewniały cień, na kilkumetrowym wzniesieniu względem drogi dzięki czemu nie rzucało się w oczy, a w miejscu w którym staliśmy mieliśmy cudowny widok na góry okalające leżący nie daleko Kanion Verdon. Z miejsca postanowiliśmy, że zostaniemy tutaj dwie noce. Trochę odpoczynku od jazdy samochodem i nic nierobienia też się przyda a i sama okolica wydała nam się warta zbadania. W końcu przetestujemy też hamak 🙂

Kiedy już się zadomowiliśmy, aby skorzystać z reszty dnia wybraliśmy się spacerem nad Jezioro Świętego Krzyża. Tym razem pogoda musiała nam dopisać! Na najbliższą plażę musieliśmy iść ok. 30 minut. Dużą część trasy trzeba pokonać drogą asfaltową, ale ze względu jak jej kręty kształt w wielu miejscach dało się ściąć na przysłowiowy przełaj. Zresztą wielu ludzi musiało tak robić bo wszędzie było widać wydeptane ścieżki, które pośród krzewów i drzew dawały trochę cienia i wytchnienia od palącego asfalt słońca.

Najbliżej, z miejsca w którym wyłoniliśmy się z buszu, mieliśmy do plaży Chabassole, więc to tam skierowaliśmy swoje kroki. Zeszliśmy z drogi i dosyć stromym zboczem, wykonując slalom między drzewami, doszliśmy do plaży.

Ciężko jest opisać widok jaki zastaliśmy na miejscu. Pierwsze wrażenie, które wywołuje nieprzyzwoicie czysta woda, soczysta zieleń ciągnąca się wzdłuż brzegu oraz górskie szczyty Alp Górnej Prowansji łypiące na nas z góry, jest naprawdę zniewalające. W dodatku nad wodą nie było praktycznie żywego ducha. Od razu zmoczyliśmy nasze zmęczone marszem stopy, rozłożyliśmy ręczniki i siebie oddając się błogiemu relaksowi udając się co jakiś czas do wody żeby się trochę ochłodzić.

Sama plaża, ze względu na niski poziom wody w wielu miejscach była bardzo kamienista a w innych błotnista, potrzebowaliśmy więc chwili, żeby znaleźć jakiś przyjemny kawałek do siedzenia. Ciągnąc jeszcze wątek kamieni na plaży, podobnie jest z dnem jeziora, przynajmniej w miejscu, w którym my byliśmy. Zalecamy zabrać ze sobą buty do pływania albo chociaż jakieś klapki.

Oprócz standardowego plażowania można się oddać również innym zajęciom związanym z wodą. Kawałek od nas znajdowało się niewielkie stoisko, przy którym możemy wypożyczyć sobie deskę, rower wodny a w sezonie nawet łódź. Z jednej strony warto to zrobić i przepłynąć się po jeziorze lub rzece rozcinającej Kanion Verdon, z drugiej strony uważamy, że rower wodny za 20 euro za godzinę poza sezonem – byliśmy tam na początku października, to jednak lekka przesada.

Z racji dużej popularności tego miejsca zaskoczył nas brak jakiejkolwiek toalety, w związku z tym zalecamy patrzeć gdzie stawiacie nogi chodząc wśród okolicznych drzew i zarośli.

Na samą plażę można też wjechać samochodem. Kilkadziesiąt metrów od linii brzegowej znajduję się zacieniony parking, który jest darmowy. Natomiast na wjeździe postawiono bramkę o wysokości 2,10 m. Zabieg celowy aby na plaże nie wjeżdżały kampery, pewnie ze względu na pobliskie kempingi. Co prawda małe busy pokroju naszej T5 raczej się przecisną jeśli nie mają założonych relingów ani żadnych dodatkowych elementów na dachu.

Wrócę jeszcze na chwilę do samego jeziora, bo trzeba wspomnieć o tym iż nie jest to naturalny zbiornik wodny. Jezioro powstało w wyniku wybudowania zapory Sainte-Croix na rzece Verdon. Ciekawe jest również to, że akwen zajmując około 22 km kwadratowe, jest trzecim pod względem wielkości największym zbiornikiem wodnym w całej Francji.

Gdy już sobie poplażowaliśmy wróciliśmy tą samą drogą na nasz kemping. Zostalibyśmy nawet trochę dłużej, ale zaczynaliśmy się robić głodni. Oczywiście mogliśmy pójść na łatwiznę i kupić coś w sklepiku na pobliskim kempingu, ale w końcu po coś tą kuchenkę i zapasy w postaci makaronu i temu podobnych rzeczy ze sobą wzięliśmy. Dzięki czemu w kilka minut powstał prosty i sycący posiłek na bazie makaronu polanego sosem śmietanowym z torebki w towarzystwie kukurydzy z puszki 😀

Po tym budżetowym posiłku pokrzątaliśmy się jest trochę w naszym obozie, nad hamakiem zamocowaliśmy tarp, żeby w nocy nie zaskoczył któregoś z nas deszcz, wykąpaliśmy się i spędziliśmy resztę popołudnia na nic nie robieniu.

Jutro mieliśmy w planie powłóczyć się trochę bardziej po okolicy i zobaczyć co jeszcze ciekawego znajdziemy w pobliżu, a było tego podobno całkiem sporo. Tymczasem trzymajcie się wszyscy i łapcie pozdrowienia ze słonecznej Francji. Od nas to na razie tyle.

Do zobaczenia na trasie!

Dodaj komentarz