Nasz pierwszy Eurotrip #7 – W stronę Francji… i pierwszy mandat

Nasz pierwszy Eurotrip #7 – W stronę Francji… i pierwszy mandat

Cześć!

Poranek nad jeziorem Tenno okazał się bardzo przyjemny. Rześki, w koło panował niebywały spokój, nikt się nie kręcił, chmury odkrywały powoli otaczające nasz góry a my czuliśmy się bardzo wypoczęci. Oczywiście największą część łóżka jak zwykle zajmował pies 🙂 Ponieważ parking był tak naprawdę polaną, na której wyznaczono miejsca parkingowe, postanowiliśmy rozłożyć sobie kocyk i zjeść śniadanie obok samochodu.

Najedzeni i wyspani ruszyliśmy w dalszą drogę. Skierowaliśmy się na południowy zachód. Oczywiście do francuskiej granicy łatwiej by było jechać od razu na zachód, ale cześć drogi chcieliśmy pokonać włoskim wybrzeżem. Poza pokonaniem jak największej ilości kilometrów, oczywiście bez pośpiechu, zdecydowaliśmy się spędzić dzisiejszą noc na jakimś kempingu, który znajdziemy po drodze. Głównie z powodu ilości prania, jakie nazbierało się wciągu ostatnich dni a i nam przydałby się prysznic 🙂

Co ciekawe, znalezienie jakiegoś pola kempingowego okazało się nie być wcale takie łatwe. Rejon Włoch, w którym się aktualnie znajdowaliśmy, nie jest jakoś specjalnie popularny. Nie znajdziemy tutaj żadnych znanych atrakcji czy większych miast. No, może poza Pizą, do której aż tak daleko nie było. Większość czasu spędziliśmy na lokalnych drogach przejeżdżając przez kompletnie nieznane miejscowości i wioski. Ostatecznie skorzystaliśmy z pomocy „wujka Google”. Okazało się, że w jakiejś rozsądnej odległości od nas był tylko jeden kemping. Nie mieliśmy więc wyboru i skierowaliśmy się w jego stronę, zatrzymując się po drodze na nakarmienie psa.

Kiedy dotarliśmy do kempingu to niestety trochę się rozczarowaliśmy. Jako, że pobliżu nie mieli konkurencji, to próbowali zarobić na wszystkim co się da. Mam tutaj na myśli trochę ukrywanie kosztów. Przykładowo, gdy wjechaliśmy na wskazaną parcelę, pominę już fakt, że pomimo mnóstwa wolnego miejsca i tak upchano nas pomiędzy dwa inne kampery i wszyscy zaglądaliśmy sobie w talerz gdzie na całym kempingu stało może z 7 samochodów, to powiedziano nam, że jeśli potrzebujemy to prąd jest wliczony w cenę i możemy korzystać do woli. Przy rozliczaniu się na drugi dzień, okazało się, że prąd nie był wliczony i pytano nas czy używaliśmy. Po za tym doliczono jeszcze jakąś dziwną dopłatę w wysokości 5 euro, która nie widniała na szczegółowym cenniku postawionym przed portiernią. Plusem kempingu był basen, z którego można było korzystać w godzinach otwarcia, ale jak tylko zbliżyłem się do leżaka od razu ktoś leciał i oznajmiał, że miejsce do leżenia jest płatne ekstra… Prawie jak nad polskim morzem. Finalnie zapłaciliśmy 35 euro. Uważamy, że to sporo za dużo w porównaniu do tego co otrzymywaliśmy na innych kempingach w stosunku do ceny. Kemping nazywa się Le Fonti – raczej nie polecamy, chyba że nie będziecie mieli innego wyjścia.

Pomijając mankamenty tego miejsca, udało się zrobić pranie, ugotować całkiem smaczny obiad i trochę odpocząć. Następnego dnia zebraliśmy się nie śpiesznie i ruszyliśmy na zachód w stronę granicy przejeżdżając po drodze przez Genue i kilka pomniejszych miasteczek.

Chwilę przed wyjazdem sprawdziłem z ciekawości jaka jest różnica w czasie jazdy gdybyśmy pojechali autostradą. Okazało się, że nie warto bo na francuskiej granicy bylibyśmy raptem 20 minut wcześniej niż jadąc lokalnymi drogami. Jechaliśmy więc sobie beztrosko i nagle znaleźliśmy się przed bramkami wjazdowymi na autostradę. Zgadza się. W ustawieniach nawigacji nie włączyłem ponownie funkcji unikania opłat drogowych. Ponieważ na bramkach nie było nawet miejsca dla pracowników, wcisnąłem przycisk, który jednak nie spowodował wydania biletu i otworzenia szlabanu. Skorzystaliśmy więc z drugiego wywołującego pomoc bo nie było możliwości zawrócić, a kolejka aut za nami powoli się wydłużała. Odezwał się ktoś, kto chyba ni w ząb nie rozumiał nawet słowa po angielsku i po kompletnie niezrozumiałej konwersacji z nami otworzył szlaban i pojechaliśmy dalej. Nie chcąc narażać się na koszty zjechaliśmy pierwszym możliwym wyjazdem. Tutaj też natrafiliśmy na kilka problemów językowych, ale po czasie pojawiła się kobieta z obsługi i pomogła nam wyjechać. Niestety bez kary, na zapłacenie której mieliśmy dwa tygodnie, się nie obyło. Dla ciekawskich mówię od razu, że przejechanie 12 km włoską autostradą bez biletu kosztuje 76 euro 🙂

Później dowiedzieliśmy się, że na autostradach, krótko przed bramkami, jest zawsze stacja paliw, na której musimy się zatrzymać i wykupić przejazd autostradą, a konkretnie bilet, którym posługujemy się przy wjeździe i wyjeździe z płatnej drogi. Trochę nie intuicyjne rozwiązanie, chociaż w Hiszpanii jest podobnie.

Na życzenie Karoliny zrobiliśmy przystanek w Imperii. Niewielkim miasteczku leżącym nad Morzem Liguryjskim u ujścia rzeki Imperio. Celem wizyty tutaj było udanie się jeszcze na lody zanim przekroczymy granicę. Dlaczego akurat tutaj? Słyszeliśmy od wielu ludzi, których znamy i nie tylko, a wielu spośród nich to „fanatycy” Italii i bywają tutaj kilka razy w roku, że w całych Włoszech ciężko znaleźć lepsze lody niż w Imperii. Na pewno jest to spora przesada, ale skoro i tak było nam po drodze to dlaczego nie spróbować. No i ostatecznie było warto. Nie jestem wielkim fanem lodów. Dlatego kupuję je raczej rzadko i jeszcze rzadziej chwalę, ale te naprawdę są godne uwagi. Jeśli będziecie kiedyś w Imperii, w północno-zachodnich Włoszech, to serdecznie polecamy. Lodziarnia, a raczej coś rewelacyjnego z ogromną ilością wszystkiego co jest związanie z lodami nazywa się Crema Di Gelato przy ulicy Piazza Dante 24.

Po tej słodkiej przyjemności ruszyliśmy dalej w stronę granicy. Podczas tego wyjazdu postawiłem sobie za cel, że zrobimy sobie selfi na każdej granicy z nazwą Państwa do jakiego akurat wjeżdżamy. Niestety gdy już widziałem z daleka francuskie flagi (przejście znajdowało się mieście) i rozglądałem się za miejscem gdzie mógłbym się na chwilę zatrzymać, o zatrzymaniu nas pomyślał również francuski celnik i wskazał, żebym zjechał na bok. Następnie sprawdzili nasze dowody osobiste i zajrzeli na tył samochodu. Po chwili bez najmniejszych problemów puścili nas dalej, ale okazja na zrobienie fotki już minęła. Oczywiście mogliśmy się cofnąć na pieszo zwłaszcza, że było to naprawdę może z 30 metrów, ale uznaliśmy, że lepiej już nie kombinować, żeby przypadkiem nie zainteresowali się nami bardziej. Nic do ukrycia nie mieliśmy, ale po co niepotrzebnie tracić czas.

Pierwsze pozytywne zaskoczenie we Francji to ruch drogowy. Okazało się, że Francuzi jeżdżą dużo spokojniej i uważniej niż Włosi.

Zbliżało się już późne popołudnie, a chcieliśmy dotrzeć dzisiaj w okolice Monako i musieliśmy jeszcze znaleźć tam jakieś miejsce na nocleg. Ale o tym przeczytacie już następnym razem.

Trzymajcie się ludziska. Od nas to na razie tyle.

Do zobaczenia na trasie!

Dodaj komentarz