Cześć!
Dosyć późnym rankiem obudziły nas promienie słoneczne przebijające się coraz mocniej przez korony drzew. Porządnie wyspani wzięliśmy się za robienie śniadania, żeby nabrać sił na dzisiejsze wędrówki. Nie mieliśmy co prawda w planach chodzić nie wiadomo ile, ale na pewno chcieliśmy się wdrapać na jeden z okolicznych punktów widokowych i przejść się kawałek wzdłuż kanionu, więc trochę dreptania i tak nas czekało. Najedzeni, zapakowaliśmy jakieś przekąski na później, zapas wody i opuściliśmy kemping. Oczywiście najmniej zadowolony z tego powodu był pies.
Podobnie jak wczoraj, udaliśmy się dokładnie tą samą drogą, w stronę znanej nam już plaży skręcając następnie w stronę leżącej nieco dalej Plaży Galetas i znajdującego się przy niej kempingu o tej samej nazwie. Przy okazji odkryliśmy, że znajduje się tutaj mały sklep, w którym było wszystkiego po trochu. Od artykułów spożywczych po letnie i zwiewne ubrania, których ceny, delikatnie mówiąc, były zawyżone co najmniej trzykrotnie.
Weszliśmy na teren kempingu. Trzeba przez niego przejść aby dostać się na pobliski punkt widokowy. Od razu powiem, że kompletnie odradzamy ten kemping! Na całym terenie nie zauważyliśmy nawet jednej parceli ze skrawkiem cienia a auta stały jedno na drugim co nie zapewniało nawet grama swobody czy prywatności. Dosłownie jak na parkingu. Jedyna zaleta tego miejsca jaka przyszła nam do głowy to lokalizacja, bo do plaży dotrzemy w dosłownie 3 minuty.
Szeroka droga przecinająca Kemping zamieniła się w wąską i kamienistą dróżkę pnącą się do góry. Zalegające na niej luźne fragmenty skał jakby czekały na to, które z nas się pierwsze poślizgnie. Na szczęście nic takiego nie miało miejsca.
Im bardziej zbliżaliśmy się do celu, tym na większą ekspozycję byliśmy wystawieni, co zapewniało co raz lepszy widok. Jeśli ktoś ma lęk wysokości może poczuć się trochę nie pewnie, ale nie jest to też droga specjalnie wymagająca – może trochę pod względem kondycyjnym, więc każdy powinien sobie raczej poradzić.
Dotarcie do punktu widokowego zajęło nam jakieś 40, może 50 minut. Kiedy złapaliśmy trochę powietrza i napiliśmy się łyka wody, dotarło do nas, że warto było się tutaj wdrapać. Pierwsze na co zwracamy uwagę to rozległy widok na leżące poniżej nas jezioro. Jednak zdecydowanie lepiej jest zwrócić uwagę na znajdujący się tutaj kanion.
Kanion Verdon, bo o nim tu mowa, to chyba jedna z najbardziej spektakularnych atrakcji turystycznych Francji jak i Europy, który od razu skojarzy się z tym w Kolorado. Jego głębokość sięga 700 metrów, co czyni go drugim najgłębszym przełomem rzecznym w Europie, którego korytarz stanowią wapienne klify i nawisy skalne osiągające miejscami kilkaset metrów wysokości. Przy dnie szerokość kanionu wynosi od 6 do 100 metrów z kolei górne krawędzie są oddalone od siebie od 200 do 1500 metrów.
Kanion zachwyca swoim rozmachem, otoczony roślinnością w soczystych odcieniach zieleni, która kontrastuje z jasnoszarymi wapieniami. Będąc na jednym z wielu punktów widokowych, można bez problemu dostrzec turystów po jego drugiej stronie, którzy często zatrzymują się samochodami na zatoczkach rozlokowanych wzdłuż drogi, żeby nacieszyć swoje oczy widokiem na Kanion lub jezioro.
Skoro wspomniałem o samochodach, to tak, jest to jedna z możliwości zwiedzenia tego miejsca. Kanion da się w sumie objechać dookoła. Dostępna sieć dróg pozwala na przejechanie wąwozu zarówno po północnej jak i południowej stronie. Zrobienie pętli wg. nawigacji powinno zająć do 3 godzin, ale nie ma szans, żeby udało zamknąć się w tym czasie. Mnogość wspomnianych już punktów widokowych, na których bezdyskusyjnie warto się zatrzymywać, sprawia że nie odwiedzenie chociaż jednego to zbrodnia niewybaczalna. Biorąc pod uwagę ilość dróg, dobrym pomysłem wydaje się również rower – najlepiej sprawdziłaby się pewnie jakaś przyzwoita szosówka, ale zwykły „góral” wygrzebany z garażu też by się pewnie sprawdził 🙂
Jeśli ktoś ma ochotę to może, podobnie jak my, wybrać się na mały trekking – który oczywiście polecamy i dotrzeć do interesującego go miejsca za pomocą siły własnych mięśni. Oczywiście nie ma szans, żeby dotrzeć wszędzie na pieszo w ciągu jednej doby, ale istnieje także możliwość aby przejść kanion po jego dnie co już da się wykonać w jeden dzień.
Jednak najciekawszą opcją doświadczenia Kanionu Verdon wydaje się droga wodna. Na jednej z plaż Jeziora Świętego Krzyża bez problemu można wynająć rower wodny lub kajak i przeciąć wąwóz wraz z nurtem rzeki, który o dziwo nie jest specjalnie rwący. Ceny najmu sprzętu wodnego są jednak stosunkowo wysokie. My byliśmy tam na przełomie sierpnia i października. Było już praktycznie po sezonie – okoliczne kempingi świeciły pustkami, turystów można było nieraz policzyć na palcach jednej ręki a cena za rower wodny wynosiła 20 euro za godzinę. Do przełknięcia, ale my sobie odpuściliśmy.
Niezależnie od tego jak postanowicie doświadczyć odwiedzin w Kanionie Verdon na pewno będziecie nim oczarowani.
Kiedy nacieszyliśmy się tym cudem natury i nabraliśmy trochę sił, zaczęliśmy schodzić w dół. Wracając na kemping zahaczyliśmy jeszcze na chwilę o jezioro, żeby zamoczyć trochę nogi. Zastanawialiśmy się czy powłóczyć się jeszcze po okolicy, ale aktualna temperatura trochę nas wymęczyła i zdecydowaliśmy, że jednak wrócimy „do siebie”.
Następnego dnia chcieliśmy już opuścić Francję i jechać dalej. Co prawda dywagowaliśmy nad tym czy spędzić może jeszcze jedną noc gdzieś bliżej hiszpańskiej granicy czy jechać do kraju torreadorów na przysłowiowego strzała, a racji tego, że od dwóch dni byliśmy w jednym miejscu to nie doskwierało nam zmęczenie, byliśmy wypoczęci i wyspani a dzisiaj zmierzaliśmy powtórzyć proces odpoczynku ponownie, więc wybraliśmy opcję drugą 🙂
Do miasteczka, w którym na stałe mieszka tata Karoliny mieliśmy ok. 8 – 9 godzin jazdy. Nie jest to dystans nie do zrobienia w jeden dzień, więc postanowiliśmy, że następnego dnia będziemy spali już w Hiszpanii 🙂 Co ciekawe, pierwotnie nie planowaliśmy zostawać we Francji jakoś specjalnie długo. Był nawet pomysł, żeby wyspać się porządnie we Włoszech, kawałek przed granicą zatankować do pełna i z Italii pojechać bezpośrednio do Hiszpanii. Oczywiście wyszło inaczej z czego się bardzo cieszymy. Odkryliśmy świetne miejsce, które warte jest ponownych odwiedzin.
Pomimo miło spędzonego tutaj czasu, dopadło nas chyba jakieś francuskie fatum. Jak się później okazało, oprócz zdjęć Zamku Aiguines, uszkodzeniu uległa również zdecydowana większość zdjęć z nad Kanionu Verdon – co gorsza tych najciekawszych, ale mówi się trudno i żyje się dalej. Co zobaczyliśmy i mamy w pamięci to nasze! 🙂 Szkoda tylko, że wy jesteście teraz skazani na „wygooglowanie” sobie zdjęć wąwozu.
Tymczasem łapcie pozdrowienia z Lazurowego Wybrzeża a my ruszamy w stronę słonecznej Hiszpanii. Trzymajcie się ludziska. Od nas to na razie tyle.
Do zobaczenia na trasie!