Wielka Sowa – 1015 m. n. p. m. KGP#7/28

Wielka Sowa – 1015 m. n. p. m. KGP#7/28

Cześć!

Po zejściu z Waligóry, aby dopełnić dzień postanowiliśmy się wdrapać jeszcze na Wielką Sowę. Najwyższy szczyt Gór Sowich.

Dojechałem z bratem do miejscowości Rzeczka, gdzie zostawiliśmy samochód i czarnym szlakiem, który przechodzi przez miejscowość, ruszyliśmy w stronę szczytu. Godzina jeszcze nie była późna, pogoda dopisywała, więc się nie śpieszyliśmy. Naszą trasę wyznaczyliśmy tak aby zrobić pętlę, przez co szliśmy chyba każdym używanym w Polsce kolorem szlaku.

Trasa na górę przebiega głównie przez las. Nie powinna również stanowić wyzwania pod względem kondycyjnym. Nie uświadczymy tu stromych podejść a mimo to widoki potrafią czasami zaskoczyć i warto na nie chwilę poświęcić. Z resztą właśnie z tego powodu nie oszczędzałem zdjęć w tym wpisie. A najchętniej bym wrzucił wszystkie 🙂

Po dotarciu do Jeleniej Polany zmieniliśmy szlak na żółty, którym to docieramy aż na sam szczyt. Po drodze stajemy jeszcze na siostrze Wielkiej Sowy czyli Małej Sowie. To tutaj zza drzew zaczynamy dostrzegać widoki, które w pełnej krasie przyjdzie nam podziwiać dosłownie kilkadziesiąt metrów dalej. Jeszcze zanim dotrzemy do Rozdroża między Sowami. Dodam, że trasa jest tutaj praktycznie całkowicie wypłaszczona (jak na górskie standardy oczywiście 🙂 ). W ciepłym wiosennym słońcu idzie się lekko i przyjemnie.

Po ok. 1,5 h spokojnego marszu dotarliśmy na szczyt. Pierwsze co się zrzuca w oczy to oczywiście widoczna już ze szlaku wieża widokowa. Niestety kiedy dotarliśmy była zamknięta, szkoda. Samo wejście na wieże jest odpłatne i kosztuje 6 zł. Przy dobrej widoczności podobno można zobaczyć nawet Wrocław, ale nie mieliśmy możliwości tego zweryfikować. Wieża udostępnia również nieodpłatnie swoją pieczątkę dla chętnych.

Oczywiście Wielka Sowa tętniła życiem. Zastaliśmy nawet czynny minibar, który był stale oblegany. Oczywiście frytki znowu ze mną wygrały i uraczyłem się jedną porcją (niestety przesolone – jak zawsze i wszędzie zresztą). Ponadto na górze znajdziemy wiaty z miejscem na zrobienie grilla oraz kaplicę. Na prawdę jest to świetne miejsce na piknik. Nawet znajduje się miejsce przeznaczone na ognisko. Myślę żeby nawet kiedyś zanocować na szczycie. Przy bezchmurnym niebie widok gwiazd musi być nieziemski, a i w razie opadów znajduje się tutaj również wspomniana wiata, pod którą można komfortowo spędzić resztę nocy.

Postanowiliśmy, jak większość ludzi, spędzić tutaj dłuższą chwilę. Niestety ta została, podejrzewam że nie tylko mi, popsuta przez nagły ryk silnika spowodowany odkręcaniem manetki gazu do końca. Okazało się, że szczyt odwiedził ktoś na motocyklu crossowym. Opuszczenie szczytu „umilił” wszystkim nagłym zrywem, latającą na wszystkie strony ziemią wyrzucaną przez opony, swądem spalin i hałasem. Eh, nie jestem przeciwny motorom. Zresztą sam mam zajawkę na dwa kółka, ale powiedzcie sami czy to nie przesada? Wiem, że motocrossowcy nie mają za wiele miejsc, w których mogą się legalnie wyszaleć, ale takie miejsca mogliby już sobie odpuścić. Swoją drogą wspomnę, że kiedyś na Szrenicy pod schroniskiem na szczycie też spotkałem motocyklistę, który podobnie jak ten, sprawdzał szlaki manewrując między piechurami i „poprawiając” spalinami jakoś powietrza…

Nadszedł czas, żeby się powoli zbierać. Na drogę powrotną obraliśmy szlak czerwony, którym dojedziemy bezpośrednio do dwóch schronisk. Pierwszym na trasie było Schronisko Sowa. Wbiłem tutaj pieczątkę do książeczki KGP. Nosiliśmy się jeszcze z zamiarem zjedzenia czegoś, niestety kuchnia o tej porze była już nieczynna. Postanowiliśmy, że w takim razie przekąsimy coś w „Orle”. Niestety okazało się, że nie można było do niego nawet wejść bo wewnątrz odbywa się impreza zamknięta. Ehh, gdzie te czasy kiedy schronisko nie było tylko słowem w nazwie obiektu. Przy okazji liczyłem, że zobaczę oba te schroniska wewnątrz, ponieważ jeszcze się nie złożyło i w żadnym nie byłem.

Zejście dało nam też parę wartych uwagi widoków, a my postanowiliśmy, że po powrocie robimy ognisko i uraczymy się kiełbasą.

Po powrocie do domu rozpaliliśmy obiecane ognisko i oddaliśmy się odpoczynkowi wpatrzeni w trzaskający ogień.

Ze względu na bliskie położenie względem siebie Waligóra i Wielka Sowa zostały przez nas zdobyte jednego dnia.

Postępy i relacje z mojego projektu KGP możecie śledzić tutaj!

Na razie ode mnie to tyle. Hey!

Dodaj komentarz