Cześć!
Pandemia trwa nadal. Czasami coś luzują, aby za chwilę ponownie zaostrzyć… Przez pewien czas było jednak całkiem spokojnie. Ruch na granicach przebiegał w zasadzie bezproblemowo, więc postanowiliśmy skorzystać z długiego weekendu i skoczyć do Belgii. Do granicy mieliśmy nie całą godzinę jazdy, ale nawet taki czas potrafi zmęczyć kiedy jeden z psów w sumie lubi jazdę samochodem, ale zachowuje się przy tym jak osioł ze Shreka. Czyli ciągle nawija i pyta czy jeszcze daleko… Oczywiście w psim języku.
Nie mamy psów od dzisiaj, więc jakoś dojechaliśmy. Nie znając okolicy skierowaliśmy się do Mont Rigi gdzie zaparkowaliśmy samochód i stamtąd trochę na orientację, trochę na przysłowiowy azymut postanowiliśmy ruszyć w stronę najwyższego szczyty Ardenów. Oczywiście kto chociaż trochę kojarzy, w której części Europy leży Belgia, ten wie, że ciężko jest tutaj mówić o górach. Gdyż najwyższy szczyt krajów Beneluksu ma zaledwie 694 m n. p. m. Dlatego jadąc w to miejsce, proszę, nie nastawiajcie się na niezapomniane widoki, majaczące w oddali pagórki, czy szaleńcze ataki szczytowe, ponieważ okoliczny krajobraz jest płaski niczym stół. Miejsce należy potraktować jako możliwość na dłuższy spokojny spacer. W dodatku będąc na szczycie można spokojnie nie zauważyć, że się na nim jest. Znajdziemy tam restaurację i na prawdę duży parking, na którym stacjonują nawet kampery a to wszystko bezpośrednio przy drodze.
Zaczęliśmy iść powoli polną ścieżką prowadzącą z parkingu wprost między drzewa mijając przy okazji Kaplice Fischbach, sporej wielkości głaz noszący nazwę Pomnika Czterech Jeleni oraz zagrodę z wyjątkowo długowłosymi krówkami 🙂 Nie mieliśmy pojęcia jak w Belgii są znakowane szlaki, ani tym bardziej, który prowadzi do naszego celu. Szliśmy więc spokojnie przed siebie, pozwalając psom bez pośpiechu badać nowe miejsce. Mnie zaciekawiła znajdująca się po drodze stacja meteorologiczna. Z tablic informacyjnych możemy się dowiedzieć kilku ciekawostek na temat tutejszego klimatu. Między innymi tego, że jest to najzimniejszy, najbardziej wietrzny i deszczowy region w całej Belgii. W ciągu całego roku ponad 200 dni jest deszczowych, a najniższa zarejestrowana temperatura względna wyniosła -30,1 °C.
Trasa prowadziła nas głównie przez przez las lub torfowiska, na których wybudowano charakterystyczne kładki do ruchu pieszego. Po około godzinie spokojnego spaceru zbliżaliśmy się powoli, do płaskiego niczym tafla lodu, dachu Belgi, przez który można dosłownie przejechać samochodem. Jak wspomniałem wyżej Signal de Botrange mierzy zwrotne 694 m. n. p. m., ale cwani Belgowie znaleźli sposób jak sprawić, aby ta liczba prezentowała się lepiej. Na środku szczytu wybudowali schody mierzące dokładnie 7 metrów, dzięki czemu najwyższy szczyt Beneluksu mierzy teraz okrągłe 700 m. n. p. m. Przypomniało mi to anegdotę (nie wiem czy prawdziwą – pewnie nie), ale słyszałem kiedyś o upartym wędrowcu z Polski, który za cel postawił sobie „dobudowanie ” jeszcze jednego metra na Rysach, aby szczyt miał okrągłe 2500 zamiast 2499 m. n. p. m. W związku z tym za każdym razem kiedy wchodził na najwyższy szczyt Polski zabierał ze sobą kilka kamieni, które zostawiał na górze. Może w Belgii też słyszano tą historię, która stała się inspiracją dla wyżej wspomnianych schodów. Czy tak było? Tego się raczej nie dowiemy… 🙂
Jak widać Signal de Botrange nie jest miejscem przeznaczonym dla górskich wyjadaczy, a raczej dla niedzielnych spacerowiczów, rowerzystów i biegaczy. Osobiście oczywiście nie żałujmy, że się tu zjawiliśmy. Mimo nie najlepszej pogody, trochę momentami siąpił deszczyk, cieszymy się z kolejnego odwiedzonego miejsca na naszej podróżniczej mapie. Kto wie, może to skromny i nie planowany początek Korony Europy… 🙂
Na razie od nas to tyle!
Cześć!